Legend of Zelda (The): Four Swords Adventure (GameCube)

Legend of Zelda (The): Four Swords Adventure

Zelda no Densetsu: 4tsu no Tsurugi+ (JAP)
The Legend of Zelda 10
The Legend of Zelda: Four Swords Adventures
Wydania
2004()
2004()
Ogólnie
Jeśli dobrze liczę, to już dziesiąta część Zeldy. Choć w zasadzie to remake części pierwszej - bardzo jednak rozbudowany i na dodatek przystosowany do gry w multiplayerze. Podobnie jak we wszystkich innych zeldach uczciwego erpega w tym jednak jak na lekarstwo....
Widok
Izometr
Walka
Czas rzeczywisty, zręcznościówka.
Recenzje
Uncle Mroowa
27.02.2006

Zelda... to chyba najpiękniejsze żeńskie imię, jakie fan Nintendo może nadać swojej córce. Gra ta towarzyszy mu bowiem od dzieciństwa. Przedzierał się przez kolejne części serii przez niemal całe swoje growe życie. Teraz u progu następnych next-genów z niecierpliwością oczekuje na nową część serii. Czy może jednak ta spełni jego oczekiwania? Osobiście stawiałbym, że tak, choć w tej chwili nie można być tego pewnym. Na otarcie łez i chwile czekania Nintendo dało nam prezent. To The Legend of Zelda: The Four Swords Adventures.

Już od pierwszego momentu obcowania z grą widzimy jej wyjątkowość i odmienność w porównaniu z pozostałymi częściami. Autorzy zrezygnowali z typowego, konwencjonalnego już 3D i wrócili do swoich korzeni: nowa Zelda jest dwuwymiarowa. I jeśli chodzi o rozgrywkę, to bliżej jej do AlttP, niż do Ocariny. Proszę wziąć głęboki oddech i zerknąć na screeny. Kiedy już ochłoniecie i wytrzecie popluty monitor od złości/ frustracji/ śmiechu, będziemy mogli wrócić do dalszej części recenzji.

Wszystko, nawet większość Sprite'ów, to monumentalny hołd oddany dawnej świetności- jedynej Zeldzie na Super Nintendo. Jeśli kiedykolwiek przyszło Wam grać w tę wspaniałą część sagi, nawet na niedawno wydanym remake’u na GBA, natychmiast poznacie tereny, drzewa, a nawet wrogów. Każdy może powiedzieć, że takie rozwiązanie to farsa, pójście na łatwiznę, że Nintendo pokazało bezmiar powtarzalności powielając własne pomysły w nieskończoność. Ja jednak uważam inaczej - ta gra jest tylko i wyłącznie dla Fanów Zeldy. Dla nich była adresowana i tylko oni w pełni docenią jej wartość.

Arcyciekawym rozwiązaniem okazał się multiplayer. To pierwsza gra z tej serii, która była robiona bardziej pod tym kątem, niźli gracza-samotnika. Oczywiście, samemu też można pograć i to bardzo przyjemnie, ale jednak prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero w grupie (bez skojarzeń, Panowie). Fabuła była bowiem tak przemyślana, że tym razem zamiast samotnie przedzierać się przez niebezpieczny świat Hyrule, mamy do pomocy trzech... Linków. Za pomocą magicznego miecza nasz główny bohater uległ powieleniu - dzięki temu możliwa jest gra nawet w cztery osoby. Poza głównym wątkiem przygodowym, dostępne jest jeszcze coś na kształt deathmatch'u. Naprawdę warto spróbować.

Od dłuższego czasu możemy kupić kabel połączeniowy GBA <-> GCN. Developerzy podchodzą jednak do tego wynalazku jak do jeża. Niby w kilku grach znajdowaliśmy jakieś drobne bonusy po podłączeniu, wszystko to jednak było tak marginalne, że nie warto było tego kabla kupować.

Warto to napisać, bo nie określiłem jeszcze tego jasno: za pomocą GBA można swoją rozgrywkę nieco urozmaicić. Jeśli już jesteśmy posiadaczami grajchłopca i podłączymy go w miejsce pada za pomocą specjalnego kabla, możemy cieszyć się tym, że Linki raz na jakiś czas przechodzą z dużego ekranu do małego (zazwyczaj w jaskiniach albo w domach). Gameboy jest też konieczny dla multiplayera, niestety. Jeśli nie widzisz jeszcze żadnego powodu do kupna tego kabla, to ten prawdopodobnie może nim być.

Ta Zelda jest wyjątkowa także pod innym względem. Nie mamy klasycznego inwentarza - kiedy znajdujemy nowy przedmiot, upuszczamy poprzedni. Strzałów jest nieograniczenie wiele, tak samo jak na przykład ognistych pocisków wystrzeliwanych z różdżki czy bomb. Podczas gdy przechodzimy do następnego poziomu (bo i taki podział powstał, wzorem klasycznych platformówek), wtedy automatycznie tracimy wszystko z poprzedniego. Strasznie to spłyca pierwotną formę, ale dzięki temu mamy... epicką Party Game.

Bossowie, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć w większości byli już spotykani w poprzednich Zeldach w takiej czy innej postaci, sposób ich pokonania został jednak trochę zmieniony. I tak, na przykład wielkiemu ptakowi z Wind Wakera rozbijamy jego żelazną maskę za pomocą bomb (dokładnie nie będę wyjaśniać, żeby nie psuć nikomu zabawy).

Do muzyki nie doszedł chyba żaden nowy motyw, poza tymi, które już znamy. Mamy więc wysoki poziom, nawet bardzo wysoki. Stare klimaty sprawdzają się najlepiej. Koji Kondo to jeden z największych geniuszy obecnego rynku gier wideo, a soundtracki z tej i z innych gier Nintendo tylko to potwierdzają.

Podsumowując, gra jest ewenementem. Jest niezwykle wyjątkowa i w tej swojej wyjątkowości jest bardzo tradycjonalistyczna. Z jednej strony otrzymujemy pierwszą Zeldę utrzymaną w konwencji Party-Game (!), a z drugiej produkcję, która oddaje po kolei cześć wszystkim poprzednim częściom. Złośliwcy powiedzieliby, że Ninny wpadło w samozachwyt, prawdziwi Fani docenią jednak taki prezent.

WERDYKT:
Grafika: 7
Muzyka: 8
Grywalność: 9
Ogółem: 8

Zalety:
+ Multiplayer
+ Kabel GBA <-> GCN
+ Grywalność
+ No, w końcu to Zelda

Wady:
- Wtórność
- W samotności gra się inaczej, niekoniecznie tak samo dobrze.

Tekst za zgodą autora przedrukowany z: http://swiatn.pl


Obrazki z gry:

Dodane: 06.03.2006, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?