Fire Emblem: Shadow Dragon (Nintendo DS)

Fire Emblem: Shadow Dragon

Fire Emblem: Shin Ankoku Ryuu to Hikari no Ken (JAP)
Wydania
2007()
2008()
Ogólnie
Znany i lubiany taktyt turowy doczekał się odsłony również na NDS. Nie jest to jednak nowy odcinek, ale odświeżona wersja jedynki z NESa.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
GB
Autor: GB
19.12.2008
Od dłuższego czasu DS przeżywa bombardowanie "odgrzewanymi kotletami". Na rynek spadły takie bomby jak Final Fantasy III i IV, Chrono Trigger i Dragon Quest IV. Wartość tych remake'ów jest sporna, dopieszczenie graficzne nie idzie w parze z dostosowaniem rozgrywki do poziomu XXI wieku. Sprzedaż ich jednak musi być na tyle satysfakcjonująca (w porównaniu do włożonej pracy), że gracze zamiast cieszyć się całkowicie nowymi tytułami, zmuszeni są wbijać kły w odświeżone hity z ery 8 i 16 bitów. Tym razem padło na pierwszą część popularnej taktycznej serii Fire Embem - oryginalnio wydaną w 1990 roku.

Gra od początku stara się usilnie udowodnić, że jest czymś więcej niż przemalowaną starą raszplą. Na starcie nie wychodzi jej to najlepiej, a spod grubej warstwy makijażu przebijają się graficzne skazy. Zbiór ilustracji służących za intro jeszcze może się podobać, niestety już same pola walki nie porażają urodą. Tereny zbyt wyraźnie zbudowane są z "klocków", co daje efekt podobny do miernych prób tworzenia map w starszych RTS-ach. Lepiej jest z postaciami, zarówno jako małe figurki na planszy i jako wojownicy we właściwych starciach (toczących się na górnym ekranie) prezentują się poprawnie. Moim zdaniem, największą bolączką w kwestii oprawy jest brak wyraźnego stylu. Części na GBA były narysowane charakterystyczną kreską, natomiast tutaj mamy do czynienia z podręcznikowym wręcz średniactwem.

Muzyka to już inna para kaloszy - odświeżone utwory to nadal kawał dobrej, konsolowej muzyki. Niestety, kilka kompozycji zostaje zużytych ponad wszelką miarę. Wynika to ze specyfiki rozgrywki - najwięcej czasu gracz oczywiście spędza przesuwając jednostki po planszy, a towarzyszą temu z 3, 4 utwory na krzyż przez całą kilkunastogodzinną epopeję. Dosłownie kilka minut muzyki nie może starczyć na wypełnienie takiego oceanu czasu. Pogarsza to jeszcze jedno katastrofalne rozwiązanie: utwór na początku każdej tury odgrywany jest od nowa. Akcja toczy się na tyle szybko, że gracz prawdopodobnie nigdy nie doczeka ostatnich taktów, za to pierwsze będzie w stanie wynucić przez sen.

Opowieść o księciu Marthie (?) toczącego wojnę z większością znanego mu świata nie wychodzi poza standard - poziom fabuły to ewidentnie głęboka era 8 bitów. Bohater w przeciągu 25 rozdziałów będzie zabiegał o sojuszników i artefakty, aby zapewnić sobie zwycięstwo w batalii ze smoczym Imperium. Gracz nie otrzymuje wiele więcej, co niestety rozczarowuje po niezłym, pełniącym rolę tutoriala, prologu. Cieszy natomiast brak, tak charakterystycznego dla jrpg, infantylizmu - w pewnej mierze twórcom udało się zbudować klimat świata sponiewieranego przez niekończące się wojny.

Pomimo tych wszystkich wad i niedoróbek, jest to nadal Fire Emblem - z całym dobrodziejstwem charakterystycznych dla tej serii rozwiązań. Sama rozgrywka od 1990 roku została praktycznie niezmieniona, do samej mechaniki dodano "trójkąt" broni (czyli militarne kamień, papier i nożyce), na mapach dołożono punkty służące do jednorazowego zapisania gry, istnieje również możliwość wyboru stopnia trudności. Największą nowością jest jednak opcja zmiany klas towarzyszącym postaciom. Gracz nie musi już czekać na odgórnie zaplanowane przyłączenie pewnych bohaterów, aby stworzyć zgrany i wielofunkcyjny zespół.

Rozszerzona została również liczba scenariuszy, jednak sposób ich odblokowania jest co najmniej specyficzny. Zabrzmi to dziwacznie, ale dostęp do nich zamknięty jest dla dobrych graczy :). Aby wziąć udział w dodatkowych misjach, należy wykazać się niekompetencją na polu bitwy i doprowadzać nagminnie do dużych strat własnych (!). Do tego bohaterowie zwerbowani w tychże scenariuszach należą do najsilniejszych w całej grze. To niecodzienne i z pewnością kontrowersyjne rozwiązanie.

Jeśli już o towarzyszach mowa - moim zdaniem tutaj kryje się największa wada odnowionego Fire Emblem. Na papierze wszystko wygląda poprawnie, niestety z bodajże 60 wojowników, jedynie kilku dysponuje chociażby skrawkiem CHARAKTERU. Najczęściej żołnierze mają w rękawie dwie kwestie , jedną w czasie przyłączenia do drużyny i kolejną w momencie nagłego przerwania kariery na polu bitwy. Istotne fabularne postacie przeważnie nie biorą udziału w akcji. Oczywiście wiąże się to z obowiązkowym elementem Fire Emblem czyli ostateczną śmiercią poległych w walce. Twórcy nie ryzykowali z mądrzejszymi rozwiązaniami i zwyczajnie ubezpieczyli liniową fabułę odsuwając ważne dla opowieści osoby od wszelkiego niebezpieczeństwa. Prowadzi to do sytuacji, w której gracz dowodzi bandą kiepsko powiązanych ze sobą żołnierzy, a nie grupą interesujących charakterów, których żal będzie poświęcić w boju. Dochodzi do tego straszna rotacja postaci, w niemal każdej misji dołączają do nas nowi rekruci - często lepsi niż weterani napakowani doświadczeniem zebranym w kilku ostatnich starciach. Doprowadza to do sytuacji w której utrata jednostki nie wywołuje większego smutku, gdyż niemal każdą lukę w szeregach można wypełnić, szczególnie dzięki opcji przekwalifikowania.

Próby zbudowania jakichkolwiek więzi z bohaterami są przeważnie nietrafione, jednak dopiero w trakcie epilogu zaczyna to nabierać kształtu lekkiego absurdu. Miałem wrażenie, że twórcy pod koniec usilnie starali się nadrobić stracone (dla budowania charakterów) 25 misji. I tak, nie wiadomo skąd, nagle pojawił się wątek miłosny (?), który przynajmniej dzięki złym dialogom wymusił na mnie uśmieszek zażenowania :). Jednak nie przygotowało mnie to w żadnym stopniu na dosłownie dwuzdaniowe komentarze dotyczące powojennych losów zwerbowanych wojowników. Nieciekawe i lakoniczne notki nie pogłębiają w żadnym stopniu bohaterów, a do tego napisane są wyjątkowo drętwym językiem.

Wszystkie wspomniane wyżej potknięcia nie zmieniają faktu, że czysta militarna rozgrywka nadal trzyma wysoki poziom. Pakowanie postaci i "oczyszczanie" map sprawia dużą frajdę. Znajdzie się tutaj kilka wymagających misji, których projekt nie zestarzał się przez ostatnie dwa dziesięciolecia. Nie zabrakło miejsca na karkołomne szarże, epickie magiczne starcia, zażarte pojedynki artyleryjskie. Na intensywność akcji dobrze działa fakt, że nawet na najniższym stopniu trudności nie można sobie pozwolić na zbytnie rozprzężenie. Dzięki temu większość starć trzyma w napięciu od początku do końca, aby znaleźć swój finał w pojedynku z obowiązkowym bossem.
Podsumowując, próbę przybliżenia szerszej widowni pradawnej części Fire Emblem uważam ostatecznie za udaną. Niektóre rozwiązania jednak aż proszą się o unowocześnienie i momentami da się odczuć bagaż lat targany przez przodka serii. Stąd też, mimo pozytywnych wrażeń, następnym razem życzę sobie (i DSowcom w ogóle) całkowicie nowego produktu, godnego bodajże najlepszej konsoli na rynku. :)

Moja ocena: 7/10

Obrazki z gry:

Dodane: 22.12.2008, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?