Tales of Berseria

Wydania
2017( Steam)
Ogólnie
Jeszcze jedna odsłona dobrej i znanej serii, tym razem w konwersji na PC. To co zwykle, z jak zwykle dobrą fabułą.
Widok
TPP
Walka
czas rzeczywisty
Podobne
Recenzje
RUTH-TP
Autor: RUTH-TP
23.12.2021

Na tę grę trafiłem właściwie z przypadku - zawsze unikałem jRPGów - i nawet nie pamiętam co dokładnie mnie do niej przekonało. Zagrałem jednak i... oh boi, jestem zachwycony! Myślę, że nieświadomie wybrałem jedną z najlepszych opcji na wejście w świat japońskich gier fabularnych.

Do tej pory jRPGów unikałem głównie ze względu na ich stylistykę - nie chodzi o styl artystyczny, a np. o te miecze większe od dzierżących je ludzi czy dość dziwnych w moim odczuciu potworów. I choć to drugie jest w Berserii obecne (ściano-ludzie, pozdrawiam was), to jednak nie odrzuciło mnie to od tej produkcji. Myślę, że utrzymałem się dzięki kilku naprawdę mocnym zaletom, które Tales of Berseria posiada.

O co w ogóle chodzi?

Berseria jest częścią większej serii Tales of..., o której nigdy wcześniej nie słyszałem, a która - jak się okazuje - obecna jest na ponad dwudziestu platformach i ma piętnaście głównych części (bo są jeszcze jakieś poboczne, nie za bardzo się w tym orientuję). Choć jest to seria naprawdę rozbudowana i wszystkie gry toczą się w tym samym uniwersum, to ich historie są luźno lub wcale ze sobą niepowiązane. Wyjątki stanowią nieliczne, ale bezpośrednie sequele (np. Tales of Xilia i Tales of Xilia 2), a także Tales of Zestiria, która okazuje się być luźną kontynuacją Berserii (przedstawiająca losy innego bohatera w tej samej części uniwersum, ale całe tysiąc lat później).

Tales of Berseria natomiast to - w ogólnym rozrachunku - liniowa w swojej konstrukcji gra, która stopniowo stawia przed graczem kolejnych bohaterów głównych i drugoplanowych, mechaniki i elementy związane z lore. Czego jak czego, ale zawartości różnego rodzaju jest tu rzeczywiście całe mnóstwo. Świat gry jest naprawdę duży, lokacji jest całe mnóstwo, postaci mnogość, potworów od groma, przedmiotów niemało, mechanik zatrzęsienie, a technik walki bez liku. Trzeba być przygotowanym na przynajmniej 50 godzin rozgrywki przy pierwszym podejściu.

”Pain is proof you're alive”

Berseria opowiada o mieszkającej w wiosce Aball rodzinie Crowe, a szczególnie grywalnej protagonistce Velvet. To młoda dziewczyna, która wcześnie traci swoją starszą siostrę Celicę i opiekuje się młodszym bratem, Laphicetem. Im obojgu pomaga Arthur - dobroduszny choć chłodny wojownik, który wcześniej poślubił Celicę.

Historia zaczyna się, rzekłbym, dość typowo, ale szybko wchodzi na naprawdę ciekawe tory. Całe życie Velvet wywraca się do góry nogami w bardzo krótkim czasie i okazuje się, że początkowo sielankowe klimaty ustępują miejsca mrocznej opowieści. Żeby nie zdradzać fabuły powiem tylko, że protagonistka napędzana żądzą zemsty w trakcie swoich licznych podróży będzie poznawać kolejne postaci i weryfikować swoje spojrzenie na nie tak jednoznaczne sprawy, jakby się początkowo mogło zdawać. Choć na papierze taki opis brzmi naprawdę standardowo, to w praniu wychodzi zupełnie inaczej. Jest to zasługa głównie tego, że właściwie sterujemy tutaj "tymi złymi" - demonami, piratami itp. Nie będzie pewnie jednak wielkim zaskoczeniem, jeśli okaże się na końcu i tak uratujemy świat.

Przygoda jest długa i mam wrażenie, że kilka wątków zostało do niej wprowadzonych po to, żeby ją trochę spowolnić, albo jakoś uzasadnić wprowadzenie jakiejś nowej mechaniki. W związku z tym potężniejsze fabularne tąpnięcia lub zmieniające nasz sposób postrzegania świata informacje otrzymujemy co prawda regularnie, ale z przerwami np. na eksplorację jakiegoś wielkiego lochu. Nie jest to w sumie wada, bo zawsze przy tych okazjach można lepiej poznać bohaterów, ich przeszłość i motywacje.

Niejednokrotnie myślałem sobie, poznając kolejne elementy układanki, że „to zupełnie zmienia moje postrzeganie wielu spraw, ale przynajmniej już wszystko wiem”. Kilka momentów jednak w szczególny sposób weryfikuje postrzeganie najważniejszych wątków czy postaci. Parę razy też zdarzają się sceny naprawdę wzruszające (ze dwa razy pociekła mi po policzku łza, w tym podczas zakończenia).

”Why do the birds fly?”

Przygoda, niezależnie od zaskakujących zwrotów akcji i poruszających momentów, nie byłaby dobra bez napędzających ją postaci. Te w Berserii są rzeczywiście fantastyczne. Począwszy od Velvet, która tylko do pewnego momentu wydawała mi się dość statyczna, skończywszy na głównym antagoniście – wszyscy są (anty)bohaterami dynamicznymi. Zarówno postaci główne, jak i drugoplanowe, mają swoje własne motywacje, sympatie i antypatie, uzasadnione minionymi wydarzeniami. To jest ogromna zaleta.

Podobnie jak zresztą drużyna, którą przyjdzie graczowi kierować. Kolejni bohaterowie dołączający do drużyny Velvet (również ci, którymi nie możemy bezpośrednio sterować) raczą nas czymś innym, ale wszyscy są wyraziści, odnajdują swoje miejsce w ekipie. Relacje rodzące się pomiędzy postaciami, jak również interakcje zachodzące między nimi, są czymś, co naprawdę dobrze się obserwuje – z każdą się jakoś związałem i wszystkie polubiłem. Dużo jest tutaj wspierania się nawzajem, dokuczania sobie, dawania rad, pocieszania, wspierania, żartowania… No i uwielbiam Magilou!

 
Nawet przeciwnicy są charakterystyczni i – inaczej niż w wielu innych produkcjach – nie są źli, dlatego, że są źli. W przypadku kilku z nich ciężko było nawet… oglądać ich śmierć. Wiele rzeczy tutaj bowiem nie jest takich, jakimi mogłyby się początkowo wydawać. I warto o tym pamiętać w trakcie całej rozgrywki.

”Never let your guard down”

Gra nawet po kilku(nastu) godzinach wprowadza nowe mechaniki i aktywności poboczne, przez co ciężko się tutaj znudzić. System walki natomiast możliwych kombinacji i ataków ma tak wiele, że nawet nie udało mi się wszystkich wykorzystać. Nie wszystkie te rzeczy były mi jakoś szczególnie potrzebne, ale też żadna mi nie przeszkadzała. Jedno co mnie niespecjalnie urzekło to fakt, iż zadań pobocznych (naprawdę ciekawych!) trzeba naprawdę szukać. Są one obecne i jest ich niemało, ale gra ich jakoś specjalnie nie eksponuje. Ukończenie ich pozwala jednak dowiedzieć się więcej o świecie, czasami o motywacjach głównego antagonisty, lub o historii towarzyszących Velvet postaci. To natomiast zawsze jest w cenie. Było też trochę grindu, który wydaje się być typowy dla tego gatunku, ale Berseria pozwala nawet na automatyczną walkę, z czego parę razy skorzystałem, by gra wykończyła za mnie mobki, podczas gdy sam szedłem sobie robić herbatę.

”That’s who I am”

To również naprawdę ładna gra, choć nie imponuje technologicznie. Projekty postaci – zwłaszcza tych ważniejszych – są ciekawe, świat zaś nierzadko urzeka swoimi widokami (choć niestety nie wszędzie). Muzyka przeważnie pasuje do tego, co się dzieje na ekranie, a podczas najważniejszych cut-scenek jest dobrana wręcz idealnie i podkręca wywoływane emocje. Bardzo podobał mi się też dubbing - ja grałem cały czas z angielskim, bo japoński brzmiał dla mnie zbyt krzykliwie. Dobrze jednak, że jest wybór.


Ciekawe są też (typowe dla tej serii) „skecze”, które wyglądają naprawdę dobrze, choć składają się z minimalnie animowanych grafik postaci (jeśli tak to można ująć). Są przy okazji klimatyczne, często zabawne oraz pomagają lepiej poznać świat oraz bohaterów. W ważniejszych momentach fabuły można też obejrzeć profesjonalnie wykonane wstawki anime, które właściwie zawsze były ucztą dla oczu. Na szczególną uwagę zasługuje opening ze świetną piosenką, której tekst naprawdę dobrze oddaje charakter całej gry.

To było dla mnie zaskakująco dobre wejście w serię Tales of... i myślę, że dla ciebie również takie będzie, jeśli powyższy opis jeszcze cię nie odrzucił. Polecam gorąco, szczególnie dla postaci napędzających fabułę. Naprawdę idzie się z nimi zżyć...
 
 

Mroczna Sarna
25.09.2017

Specyfikacja PC recenzenta (najważniejsze komponenty):
CPU: i7 5820k
GPU: GTX 980Ti
RAM: 32GB DDR4
Rozgrywka w rozdzielczości 3440:1440


Demon pałający żądzą zemsty, pirat z ciążącą na nim śmiertelną klątwą, szalona wiedźma, plus mistrz miecza marzący o zabiciu brata.


Tak można ogólnikowo przedstawić bohaterów, z którymi przyjdzie nam wędrować po krainach Berserii. Trzeba przynać, że paczka nietypowa, nawet jak na japońskie standardy...a to dopiero początek.

Tales of Berseria, to już szesnasta odsłona tej genialnej serii...i trzeba przyznać, że Japończycy nabierają tempa z kształtowaniem świadomości u zachodnich graczy, gdzie seria nigdy nie była zbyt popularna i stała w cieniu Final Fantasy. Powoli, acz systematycznie sytuacja się zmienia, a Namco Bandai po raz kolejny wychodzi poza konsole: Playstation 3 oraz 4 i serwuje mocną porcję przygód także graczom pecetowym. Wspominam o tym, gdyż pomimo iż smakowałem wersji ps3 oraz 4, to jednak najlepiej grało mi się właśnie na poczciwym pececie. Czas na garść suchych faktów, po których podzielę się swoimi przemyśleniami po 150 (a licząc obydwie konsole, to 200+) godzinach zabawy.

Tales of Berseria, to rasowy jRPG akcji. Gra ukazała się w Japonii 18 sierpnia ubiegłego roku, równocześnie na Playstation 4 oraz poczciwą Playstation 3, na którą zresztą była oryginalnie tworzona. Gracze spoza Japonii dostali Berserię 24 stycznia w Stanach Zjednoczonych, gdzie premiery gier często mają miejsce we wtorki; Europejczycy musieli poczekać do piątku i od 27 stycznia można było rozkoszować się historią theriona, napędzanego żądzą zemsty. Należy tutaj dodać, że miłym gestem była możliwość wcześniejszego pre-loadu gry na steam, co dawało graczom możliwość zabawy już od godziny "0". Nie bez echa przeszła również możliwość przetestowania dema gry, które Namco Bandai udostępniło kilka tygodni przed premierą. Gest naprawdę miły, gdyż w dzisiejszych czasach jest to niestety rzadkością. Przejdźmy zatem już do przygód Velvet. Dlaczego ta dziewczyna jest tak wkurzona? Dowiecie się już na samym początku zabawy...

Przede wszystkim - jeśli nie graliście w poprzednią odsłonę - Tales of Zestiria, to polecam gorąco zapoznać się najpierw z tym tytułem. Nie jest to obowiązkowe do zrozumienia wydarzeń w Berserii, ale zalecałbym, ze względnu na mnogość "smaczków" (łącznie z detalami w zakończeniu samej Berserii), które uciekną graczom niezapoznanym z historią Zestirii. Tę, można już kupić bardzo tanio, zarówno w wersji konsolowej, jak i pc. Historię można tutaj określić jako luźny prequel do poprzedniczki; piszę luźny, ponieważ wydarzenia w Zestirii mają miejsce 1000 lat po Berserii.

Podobały Wam się nieco mroczne klimaty Tales of Xillia 2? Tutaj macie tego więcej, mocniej, wyraźniej i jeszcze poważniej. Już sam dobór bohaterów, których można raczej sklasyfikować jako antybohaterów, daje nam pewien rodzaj wskazówki co do klimatu panującego w grze. Historia tutaj opowiedziana, to typowa tragedia - od początku jesteśmy postawieni w sytuacji, która zmusza główną bohaterkę do porzucenia ideałów, w imię zemsty. Zemsty, która jest jej obsesją, a zarazem przekleństwem. Czy taka wędrówka może skończyć się dobrze? By się tego dowiedzieć, musicie wyruszyć w przygodę - nie tylko z piratem Eizenem na pokładzie okrętu, ale również w głąb siebie, razem z Velvet. 

Bohaterowie

Nie mamy tutaj standardowego podziału z japońskich RPG, jak to zwykle w Talesach bywało. Każdy jest na swój sposób skrzywiony, prawie każdy ma w sobie jakąś mroczną tajemnicę. Nieważne, czy to mistrz miecza - Rokurou, szukający brata - by móc go zabić, czy na pozór wesoła wiedźma Magilou, która jest jedną z najtragiczniejszych postaci w Berserii, moim zdaniem. Cieszą rozbudowane wątki każdej z postaci - Namco odrobiło lekcję, której nie zaliczyło przy poprzedniku. W Zestirii mieliśmy to wszystko słabo wyeksponowane, wątki Edny, czy Rose aż prosiły się o bardziej szczegółowe rozwinięcie. Tutaj nie musimy się o to martwić, bo każdy ma swoje "pięć minut". Jeśli lubicie rozmowy z NPCami oraz zadania poboczne, to dowiecie się o naszych dzielnych towarzyszach naprawdę wiele. 

Wątki poboczne, dodatkowe questy oraz minigierki. Tych jest dosyć sporo, ale uwaga - wiele z nich odblokujemy dopiero po przejściu gry i wczytaniu czystego zapisu gry! Chcecie mieć walkę cameo (to już tradycja) z bohaterami innej odsłony Talesów? Wystarczy załadować clear save, udać się do Reneed i spróbować swoich sił z głównymi bohaterami innego, popularnego jRPG. Okazuje się wtedy, że nagle mamy sporo nowych zadań, oraz ukazuje się nam zupełnie nowy dungeon do eksploracji. Wracając jednak do zadań w trakcie wątku fabularnego. Są one z reguły splecione z fabułą gry, co uznaję za plus, gdyż mam już powoli dosyć gier, które zasypują mnie nudnymi questami typu "przynieś x piór z pawia", "ubij x smoków, które kradną mi owce". Tutaj, zabierając się za dodatkowe misje, z reguły dowiadujemy się więcej o naszych bohaterach, bądź co ważniejszych NPCach w grze. Minigierki są różnorakie; od karcianek, poprzez łowienie ryb, na wciągających wyścigach snowboardowych geoboardowych kończąc.

Czas na deser, którym w Talesach są aktywne walki. 


Grafika w grze. 

Jest to maksimum, które wyciągneli z Playstation 3 programiści Bandai Namco. Zdecydowanie jest to plus tej produkcji, zważając na to, iż tworzona była na jedenastoletnią (!) już konsolę. Silnik, użyty po raz pierwszy 7 lat temu, przy produkcji Tales of Xillia dopieszczono do granic możliwości, a wraz z animacjami od Ufotable cieszy oko. Owszem, to nie realizm i rozmach na miarę Final Fantasy XIII (nie porównuję z XV, gdyż to gra tworzona na PS4) - ale to też nie ten budżet i inne priorytety. W końcu udało wycisnąć się 60FPS w walkach, co przy aktywnym systemie wnosi większą płynność i responsywność. Jeśli chodzi o opcje zaimplementowane w wersji steam - Namco robi kolejny krok i daje nam ich więcej, aniżeli w Zestirii. Są te podstawowe, jak Vsync, wybór rodzaju tekstur, cieni, antyaliasingu - tutaj mamy podział na FXAA oraz SMAA i ich jakość, po te mniej oczywiste dla japońskich developerów (tak Square Enix, do Was piję!): filtrowanie anizotropowe, pole widzenia, bufor redukcji, zmiana framerate, dystans "rysowania" obiektów na mapach z dokładnym podziałem, na NPCów, trawę i inne obiekty. Jestem pod wrażeniem i liczę na to, że inni twórcy jRPG wezmą przykład z tej produkcji. Podsumowując grafikę w Tales of Berseria - nie jest to standard dzisiejszych konsol, bo to nie na nie była ona tworzona. Jest to natomiast godne pożegnanie serii z poczciwym Playstation 3. Wieść niesie, że kolejny tytuł będzie już na zupełnie nowym silniku, jednocześnie zrywając swój romans z jedenastoletnią konsolą Sony.

Muzyka
Tutaj mam małe zastrzeżenia. Motoi Sakuraba to kompozytor wybitny, co udowodnił już niejeden raz. Jednak tutaj miał chyba zbyt mało czasu i zbyt dużo pracy; Go Shiina nie współtworzył ścieżki dźwiękowej tym razem, co skutkuje mniej zróżnicowanym soundtrackiem i niestety - częściowym odświeżeniem utworów znanych nam z Tales of Zestiria (tak, rozumiem, jest to podyktowane fabularnie...). Nie ma tu epickich tonów, jak choćby "Rising Up!" w Zestirii. Są za to różne wariacje głównego motywu, jak np. taka:


By podsumować ten aspekt gry, dodam tylko, że moim ulubionym kawałkiem w Berserii, jest jeden przeniesiony z Zestirii (nie będę przytaczał tytułu, ani linka, by nie spojlować wydarzeń). Sakuraba odrobił lekcje na 4. Szkoda, bo w połączeniu z genialną fabułą i naprawdę ciekawym systemem walk, mogłaby powstać kombinacja idealna,a tak - jest lekki niedosyt. Jedyne dwa utwory, które zapadły mi w pamięć z całej gry, to te dwa:

Magilou theme:


oraz z ostatniej lokacji:

W kwestii VA powiem krótko - obydwie wersje, zarówno japońska, jak i angielska jest na bardzo dobrym poziomie. Artur brzmi, jak prawdziwy król Artur, a Velvet ma w swoim głosie gdzieś głęboko tę ciepłą barwę, która przypomina nam, że na początku historii, w której wir jesteśmy wciągnięci, Velvet była zwykłą dziewczyną, troskliwą, opiekuńczą i kochającą swojego brata. 

Panie, a co z gotowaniem? W końcu to Talesy!

Jest! W ciekawej formie, bo połączone z odkrywaniem nowych lądów i łupieniem tychże po drodze. W trakcie wypraw, na które wysyłamy nasz piracki okręt, poza cennymi łupami możemy odkrywać kulinarne preferencje mieszkańców wysp i wysepek. Zbieramy dzięki temu przepisy na różnorakie dania, a gdzieniegdzie zdarza nam się przywieźć jakieś nowe przyprawy oraz inne potrzebne składniki. Z jedzeniem zastosowano wygodny patent, gdzie gracz nie musi czekać po zjedzeniu potrawy i może zapychać drużynę ile wlezie. Personalnie uwielbiam gotować, więc starałem się mocno, by poznać sekretny przepis Velvet na jej quiche. 

Coś na koniec.

Pomimo słabszych dni Sakuraby i ścieżki dźwiękowej nie boję się wydać opinii, iż jest to najlepszy Tales, w jakiego dotąd zagrałem. Niebanalna historia, nietuzinkowi bohaterowie, zakończenie, przy którym można uronić łezkę bądź dwie, oraz cała masa odniesień do poprzednich Talesów (wysyłanie okrętu by odkrywał nowe lądy, to jeden wielki fanserwis dla amatorów serii) i w całej tej mrocznej historii spora dawka humoru, przebijająca się przez gęste chmury. Do tego należy dodać naprawę błędów, które popełniono przy tworzeniu Zestirii, czyli uproszczenie rozwoju postaci (to była bolączka nie do przejścia dla wielu w Zestirii) oraz ekwipunku, gdzie wszystko jest bardziej czytelne i efektywnie ułożone. System walk również przeszedł pozytywną przemianę, a geoboard i buteleczki ze sklepów pozwalają nam na szybkie przemieszczanie się po mapie świata, bez żmudnego backtrackingu. Poza tym, mamy wszystko co dobre w Talesach: dodatkowe dungeony po przejściu gry, opcjonalne walki cameo, oraz irracjonalne wręcz zadania poboczne, które wyłaniają się po zakonczeniu głównej historii (koci ręcznik?). W jednym zdaniu: kupcie, a nie zawiedziecie się. W dobie gniotów fabularnych pokroju najnowszego Final Fantasy, Tales of Berseria to perełka, z którą warto się zapoznać.

Na plus:

+ fabuła i emocje, które wywołuje w graczu
+ ciekawi bohaterowie, posiadają "głębię"
+ przyjemny, przyjazny i zróżnicowany pod kątem charakterów system walk
+ grafika (wyciśnięcie ostatnich soków z PS3)
+ wiele usprawnień względem poprzedniej odsłony
+ port PC z mnogością ustawień 
+ New Game +
+ niska cena wersji PC (już od 155zł w InstantGaming)

Na minus:

- brak Go Shiina przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej
- ceny DLC z opcjonalnymi kostiumami


Cholok
Autor: Cholok
30.05.2017

Talesy na PC. Do czego to doszło? Czyżby gatunek jrpg upadł tak nisko, że wydaje się je na komputery? Tak źle nie ma, ale coś w tym jest, bo co my pc-owcy dostajemy? Ostatnio jesteśmy zalewani grami jrpg, ale większość z nich to niskobudżetowe Neptunie, niszowe dungeon crawlery czy klony monster huntera bądź dziwaczne przygody alchemiczki. Niemniej trzeba się cieszyć tym co jest, Berseria jest raczej dobrą pozycją, a dodatkowo klasycznym jrpg. ToB jest następcą niedawno wydanej Zestirii, ale gra jest oparta na tym samym silniku, więc rozgrywka jest bliźniaczo podobna, choć z pewnymi modyfikacjami, które dotykają każdej odsłony serii.

Istotną siłą napędową serii jest fabuła, a ta w ToB jest niewątpliwie bardziej wciągająca niż ta w ToZ i jednocześnie nietypowa, bo nasza bohaterka w wyniku pewnych okoliczności staje się półdemonem pożerającym inne demony, a jej głównym celem jest zemsta na (uważanego za zbawiciela świata) Artoriusie. ToB dzieje się w tym samym uniwersum co ToZ, ale w poprzedzających czasach, więc nie trzeba znać poprzednika, a i gracze, którzy go ukończyli będą zadowoleni. Historia nie stroni od krwawych i brutalnych scen, ale jednocześnie i humoru poprzez wprowadzenie kontrastowych postaci oraz tradycyjnych w serii skeczy (tzw. skits). W każdym razie i tak skończy się na ratowaniu świata.

Charakterystyczną cechą serii od zawsze był system walki. Zręcznościowy i widowiskowy, ale też daleki od tego ze slasherów. Jest dość zbliżony do tego ze Zestirii, ale jednak nieco inny. Istotną zmianą jest pełna swoboda na polu walki. Z powodów fabularnych nie ma też łączenia dwóch bohaterów w jedną jednostkę. Jest za to specjalny rodzaj ataku zależny od członka drużyny (vide demoniczna łapa Velvet). Walka nabiera głębi jednak dopiero na wysokich stopniach trudności, ogólnie stopień trudności jest niższy nich ten z ToZ.

ToB w rozgrywce to klasyczny jrpg jakie powstawały jeszcze w czasach SNESa. Do pewnego momentu rozgrywka jest liniowa i stanowi podstawę do opowiedzenia historii (przeplot scenek i walk). W pewnym momencie dostajemy statek powietrzny..., tfu, nie tym razem. Tutaj musi wystarczyć zwykły, morski. Służy nam do poruszania się pomiędzy kontynentami, a że brakuje tu teleportów w punktach nagrywania, więc resztę musimy przebiegać na piechotę. Sytuację ratują butelki teleportacyjne oraz deska powietrzna rodem z "Powrotu do przyszłości". Pod koniec możemy pobawić się w wykonywanie zadań pobocznych, które są bardziej skojarzone z postaciami w drużynie niż takie niezależne z losowymi npc. Co poza tym? Eksploracja. Jak zwykle poszukujemy skrzynek, ziółek podnoszących statystyki i świecących kulek, które zawierają głównie składniki do craftingu. Dodatkowo możemy pograć w kilka minigierek różnego rodzaju (zbijanie balonów, wędkowanie, kelnerowanie itp.) raczej kiepskich. Dalej, polowania na monstra, które dają konkretne bonusy, są bitewne areny. Powraca gotowanie, aczkolwiek recepty dostajemy poprzez kolejny typ rozgrywki: podróże morskie. Wysyłamy nasz statek w różne rejony (coś jak czasowe misje na mapie w Dragon Age 3) i zdobywamy w ten sposób nowe składniki i inne rzeczy. Wszystkie nasze aktywności mają własne poziomy, które rozwijamy.

Jest jeszcze jedna aktywność. Wszędzie są porozmieszczane świecące kulki (innego rodzaju niż te wymienione wcześniej). Zbieramy je podobnie jak w platformówkach 3D. Służą one do otwierania poukrywanych w świecie gry różowych skrzynek, które zawierają elementy stroju postaci. Abstrahując od zdzierskiej ceny gry, wymieniamy te kulki i co dostajemy? Gó*niane królicze uszy, kretyńskie okulary i głupawego dormina na głowie. Co powinno być? Fajne alternatywne stroje. One są, ale w formie DLC i to kosztownego.

Sprawy techniczne. Grafika z racji wydania gry na PS3 nie zachwyca, ale też nie razi brzydotą. Twierdzę nawet, że to jeden z najładniejszych jrpg-ów na PC (90% jrpg-ów to porty z Vity). Ładnie wychodzą obszary pełne roślinności czy miasta. Gorzej jest z jaskiniami czy zimowymi sceneriami, a całkiem źle z abstrakcyjnymi lokacjami. Muzycznie jest przyzwoicie, jak dla mnie ToZ miał lepsze "killery". No i zabrakło takiej piosenki jak "Rising Up". Port jest zrobiony całkiem dobrze, nie rewelacyjnie, ale bez zgrzytów. Gasi wskaźnik myszy, uwzględnia aspect ratio (czarne pasy, ale lepsze to niż rozciągnięty obraz panowie z Bioware). Obsługa myszą i klawiaturą podobno jest poprawna. Ja nie wiem, bo grałem na padzie. Powstał też mod poprawiający co nieco, ale nie znam szczegółów. W porównaniu do portów z Koei Tecmo to bajka.

Podsumowując, ToB to klasyczny jrpg ze świetną fabułą i widowiskowymi walkami. Jeśli kogoś fabuła nie interesuje to raczej znudzi dużą ilością walk. W sumie to i tak się znudzi, ale generalnie polecam.

Moja ocena: 4/5

3 4.6667

Obrazki z gry:


/obrazki dostarczył Cholok/

Dodane: 07.02.2017, zmiany: 15.09.2022


Komentarze:

"W dobie gniotów fabularnych pokroju najnowszego Final Fantasy, Tales of Berseria to perełka, z którą warto się zapoznać." - OK, to mi wystarcza. Mam zbyt duży backlog, żeby teraz sprawdzić, ale później pewno zerknę.

Sarna - mam świadomość, że nie muszę tego Ci mówić, ale pisz więcej : )

yomi


[Gość @ 30.09.2017, 09:00]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?