Granstream Saga (The)

Granstream Denki: The Granstream Saga (JAP)
The Granstream Saga
Wydania
1997()
1998()
1998()
Ogólnie
Action rpg z walkami jeden na jednego. Grafika 3D, ale brak twarzy postaci spowodował, że gra nie zyskała należnego jej rozgłosu i szacunku.
Widok
izometr
Walka
zręcznościówka
Recenzje
Venra
Autor: Venra
28.12.2010

Wspomnień czar
Moją pierwszą "poważną" konsolą do gier było małe, szare pudełko zwane Playstation. No bo Pegazus otrzymany na komunię z pewnością konsolą "poważną" nie był. A pierwszą grą, kupioną wraz z konsolą był niepozorny tytuł - Granstream Saga. Wybrałem tę grę z prozaicznego powodu, sprzedawca mi ją polecił. Poprosiłem o Final Fantasy, a facet powiedział że to podobne jest do Finala. No to zaryzykowałem. A czy warto było?

Anime na konsoli
Ucieszyłem się niezmiernie gdy zobaczyłem intro. Było to czystej krwi anime. A że byłem wtedy fanem... nie wiem czy to napisać. No dobra fanem Czarodziejki z Księżyca i trochę wcześniej Kapitana Tsubasy, to bardzo się ucieszyłem. Tym bardziej satysfakcjonujące było zawarcie w grze sporej ilości animacji oraz przesiąkniętej mangą stylistyki Granstream Sagi. Podobno fabuła oparta jest na mandze, ale nie mam jak tego potwierdzić.

Patrząc z perspektywy czasu, również fabuła to kanon jrpgów z tamtych czasów. Świat praktycznie na krawędzi zagłady, zalany nieskończonym oceanem. Jedynie cztery kontynenty zostały uratowane przez czterech mędrców, poprzez wyniesienie ich ponad chmury. Ich los spoczywa w rękach ich potomków. którzy muszą odprawiać rytuał energetyzujący moc trzymającą je w powietrzu. Teraz jednak potomkowie mędrców zniknęli. A bez nich kontyntenty wraz z ich mieszkańcami skazane są na zagładę. Główna rola w tej historii przypada Eonowi, który posiada starożytny artefakt. Artefakt który może być kluczem do uratowania kontynentów. Oprócz głównego protagonisty jest jeszcze kilka istotnych postaci. Arcia to delikatna, uczuciowa i bardzo troskliwa dziewczyna zdolna do odprawienia rytuału podniesienia kontynetów. Laramee to powietrzny pirat, posiadaczka bardzo apetycznego tyłu, który zresztą zobaczymy w jednej z pierwszych wstawek animowanych:). A oprócz tego jest to bardzo zadziorna i waleczna osoba. Ten tercet to najważniejsze postacie dla samej fabuły. Wspomnieć trzeba jeszcze o Korkym, czyli przypominającym z wyglądu papugę, a będącym bestią duchową towarzyszu Laramee, a później Eona. Jest to zaskakująco poważna postać, zwłaszcza w odniesieniu do popierdułkowatych maskotek z wielu rpgów i anime. Fabuła jest wciągająca, mnóstwo dialogów i nie mniej wstawek animowanych pozwala poznać postacie, ich pobudki i charaktery. Na każdym kontynencie poznamy jego mieszkańców i ich problemy. Narracja jest naprawdę dobra. A fabuła dostarcza porcji wzruszeń i zaskoczenia. Jest naprawdę dobrze.

O boże!! Co się stało z twoją twarzą?
Granstream Saga w swoich czasach została z grubsza nie doceniona. A głównym czynnikiem takiego stanu rzeczy była grafika. Wtedy był potężny hype na super oprawę. A jednym z prowodyrów całego zamieszania było Final Fantasy VII, wydane zresztą w podobnym czasie. A największym mankamentem Granstream Sagi był brak twarzy postaci. Tak właśnie było. Modele postaci były pozbawione tekstury twarzy. Jednak nie rozumiem czepiania się tego faktu. Po pierwsze, akcja w grze ukazana jest z góry. Jedynie w trakcie scenek na silniku gry kamera schodzi niżej, pokazując akcję bardziej filmowo. Ale wtedy pokazywane są arty postaci uczestniczących w dialogu. Bo oprócz braku twarzy nie mogę do niczego się przyczepić w stosunku do oprawy. Gra jest w pełnym 3D, z widokiem z góry i możliwością swobodnego obracania kamery. Okazjonalnie zdarzy się widok bardziej izometryczny. Są jeszcze walki, ale o tym później. A spójrzcie na takiego Finala siódmego, prerenderowane tła i tylko postacie i walki były generowane przez konsolę. Estetycznie prezentowało się to nieźle, ale Granstream Saga też dawała radę. Lokacje dobrze oteksturowane, każda w innym klimacie. Płynna animacja, widoczna zwłaszcza w starciach.

Muzyka to kawałek dobrej kompozycji. Melodie budujące atmosferę tajemniczych ruin, utwory w miastach to takie lekkie klimaty, które nie irytują w trakcie wizyt. Aktorzy podkładający głosy zrobili swoje. Nie mogę się specjalnie czepić. Oprawa trzyma niezły poziom, ma kilka słabszych momentów, ale da się je przeżyć.

Cwierćkole w przód
Kombinacja z nagłówka kojarzyć się może z bijatykami. Ale ma bardzo wiele wspólnego z walką w Granstream Sadze. System walki jest specyficzny. Starcia toczymy w czasie rzeczywistym, jeden na jednego. W tym wypadku kamera schodzi za plecy Eona. Może nie dokońca za plecy, raczej tak nad niego. Ale pod kątem pozwalajacym ogarnąć całe pole bitwy. Starcia są zaskakująco głębokie. Możemy dynamicznie poruszać się po polu bitwy. Są szybkie doskoki do przodu, w tył lub na boki. Jest blok. Są czary typu kule ognia. No i są techiniki dla broni które używamy wspomnianą kombinacją. Nie tylko tą kombinacją, ale wszystkie są wykonywane w tym stylu. Oczywiście możemy też używać itemów.

Ekwipunku jest sporo i jest widoczny w trakcie walki. No i tutaj starożytny artefakt na ręku Eona się przydaje. Otóż potrafi on kopiować przedmioty które heros dotknie. Czyli nie zbieramy broni ale właśnie je kopiujemy. Orb (wspomniany artefakt) generuje broń i zbroje w trakcie walki. Genialne rozwiązanie:D. Wreście w jakiś sposób wyjaśniono jak możliwe jest noszenie przy sobie czterech sztuk pełnej zbroji płytowej, trzech claymorów i dwuręcznego topora bojowego będąc postury standardowego nastolatka.

Granstream Saga jest rpgiem. Chociaż nie do końca typowym. Levele zdobywamy w miejscach z góry ustalonych fabularnie. Posiadamy dwa rodzaje hp. Można to porównać do żyć z bijatyk chodzonych. Jest klasyczny pasek życia, oraz Life Pointy czyli mniejsze paski nad hp. Jest to inaczej ilość pasków życia które posiadamy. A każdy level dodaje nam właśnie Life Pointa i mp. Wzorem Zeldy możemy zbierać LP, które są poukrywane w lokacjach.

Klasycznie rozmawiamy z npcami w miastach, robimy zakupy. W lochach gra przypomina właśnie Zeldę. Rozwiązujemy proste zagadki, widok na akcję jest podobny, walki inicjujemy dotykając wroga (to akurat już Zeldy nie przypomina;). Nie ma za to skakania i innych elementów platformowych. Lokacje zwiedzamy sami, pozostali towarzysze czekają w mieście.

Nie jak Final Fantasy
Sprzedawca w sklepie nie miał racji. Ta gra nie jest w żadnym aspekcie podobna do Final Fantasy. Jedyny wspólny mianownik to jrpg. Bo to dwie inne szkoły. Granstream Saga wywodzi się z serii gier, do których należy Terranigma i Ilussion of Gaia. Ten sam producent i ta sama konwencja rpga akcji. Może rzeczywiście sprzedawca mnie trochę oszukał, to jednak nie zawiodłem się. Bardzo cenię w rpgach dobrą fabułę i dające się lubić postacie. Lubię gdy walka mnie nie nuży nawet przy trzysetnym starciu. A to właśnie ma ta gra. Grafika, pomijając same modele postaci jest niezła i co najważniejsze płynna. A wstawki anime i arty postaci do dzisiaj są w porządku. Oprawa oczywiście się postarzała i nawet na DS nie byłby to żaden cud graficzny. Ale ja oceniam ją z perspektywy czasu wydania. Ogólnie dobra gra i niedoceniony tytuł na PSXa. Jeżeli będziecie mieli okazję to sprawdźcie Granstream Sagę, a nuż się spodoba?

Plusy
+ fabuła, dobrze zarysowane postacie
+ wstawki anime, zwłaszcza prysznicowa;)
+ dynamiczne starcia
+ płynna animacja i grafika
+ rozwiązanie sprawy ekwipunku

Minusy
- brak twarzy;)
- liniowość
- brak opcjonalnych atrakcji/questów/dungeonów

Moja ocena: 4/5


Zelbag
Autor: Zelbag
27.02.2003

W ramach odświeżania starych tytułów z kraju żółtych pikających stworków zajmiemy się dziś RPGiem co zwie się Grandstream Saga. Tytuł ten ukazał się na rynku na przełomie 1997 i 1998 roku i raczej nie zyskał zbyt wielkiej popularności. Stało się tak dzięki kilku czynnikom, których nie omieszkam niżej wymienić. No wiec koniec z laniem wody czas na trochę konstruktywnej krytyki :)

Dawno temu trwała straszliwa wojna, która spowodowała zatopienie świata, a ludzkość zepchnęła na 4 wzniesione w powietrze za pomocą magicznych kul kontynenty. W obecnych czasach magia podtrzymująca te kontynenty zaczęła słabnąć. Jednak mędrcy, którzy stworzyli te kule przewidzieli taką sytuację i pozostawili sposób jej odnowienia swym następcom. Problem polega jednak na tym, że aktualni mędrcy zaczynają znikać w tajemniczych okolicznościach. Tak więc gracz kierujący poczynaniami pewnego młodzieńca imieniem Eon musi uratować świat przed zagładą. Fabuła jest więc powiedzmy klasyczna, choć według mej osobistej oceny nieco nawet uboższa od reszty produktów tego gatunku.

Jeśli ktoś myśli, że gra nadrabia wykonaniem to się grubo myli. Grafika w GS jest w pełni trójwymiarowa, co jak na tamte czasy było dość odważnym posunięciem. Nie wyszło to jej jednak na dobre. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy jest brak twarzy. Co jak co, ale w FF7 postacie przynajmniej miały oczy a tu nie ma nic. To denerwuje, ale można to przełknąć przy pewnej dozie samozaparcia. Drugą rzeczą jest ubogość tła. Tu w domach prawie nic nie ma, a i lochy to tylko puste korytarze. Animacja czarów nic ze sobą nie prezentuje, a można by nawet powiedzieć, że jest nadzwyczaj skromna. Całość ratują w pewnym stopniu wstawki animowane jakby żywcem wyjęte z jakiegoś anime. Szczerze mówiąc były one jednym z głównych powodów, dla których ukończyłem tę grę.

Muzyka nie prezentuje się o wiele lepiej. Na szczęście nie mogę sobie przypomnieć żadnego kawałka z tej gry, co być może spowodowane jest dość długim okresem czasu, jaki upłynął od ukończenia przeze mnie GS. Znaczy to jednak tyle, że nie była ani dobra (do dziś nucę wiele motywów z Xenogears a nie grałem od 1,5roku :)) ani zbyt denerwująca (pod tym względem rządzi od 5 lat Genesia). Da się znieść.

O systemie walki można powiedzieć, że jest nowatorski jak na ten gatunek. Po pierwsze jest tylko jedna postać i walczy się tylko z jednym przeciwnikiem. Najbliższym porównaniem, jakie się nasuwa to jakaś kiepska bijatyka 3D. Możemy atakować za pomocą broni, zasłonić się tarczą, użyć magii lub przedmiotu. Nasze zdrowie przedstawiana jest za pomocą 2 pasków energii. Dolny przedstawia ile nam zostało HP, a górny to coś w postaci ilości "żyć" gdyż jeden mały równa się temu dolnemu. W sumie proste jak budowa cepa i sprowadza walkę do ciągłej zasłony i atakowania tylko w pewnej określonej chwili. Walka jest przez to długa i nudna szczególnie, że ostatniego bosa można było trafić raz na jakiś 1,5 min. Pomysł mieli dobry, lecz problem chyba przerósł programistów i wyszło to, co wyszło.

Inwentarz, jaki mamy do dyspozycji to znajdowane miecze, tarcze i zbroje, jakaś tam mikstura przywracająca zdrowie lub mane i kilka innych przedmiotów o nie do końca określonym przeznaczeniu. Eon może rozwijać się (dostaje dodatkowe "życie") tylko po pokonaniu bossa. Atak i obrona zależy jedynie od aktualnie używanej broni i zbroi.

Podsumowując gra kiepska, jakich mało. Nie znaczy to, że całkowicie nie nadaje się do grania, lecz według mnie jest wiele tytułów, które zapewne okażą się lepszym wyborem.
Ocena: 3/10

2 3.0

Obrazki z gry:

Dodane: 01.03.2003, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?