God Medicine (GB / GBC)

God Medicine

Wydania
1998()
2004()
Ogólnie
W założeniach parodia gatunku - gracze rpg trafiają do gry, ale nic z tego nei wyszło, potencjał został zmarnowany i wyszedł jak najbardziej typowy przeciętniak przedstawiciel gatunku.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Lotheneil
Autor: Lotheneil
20.08.2007
Trójka dzieciaków z utęsknieniem czeka na wydanie długo wyczekiwanej gry "Widmo". Tymczasem w budynek twórców gry uderza piorun, powodując duże zniszczenia. Premiera zostaje odsunięta na czas nieokreślony. Jako, że grać nie ma w co, nasi bohaterowie, z braku lepszych zajęć, wyłączają komputery i idą na świeże powietrze (zdziwieni zapewne, że świat jest większy niż widok z okna :)). Chodząc bez celu po miasteczku, znajdują opuszczoną szopę, a w niej dość niecodzienny widok - trójkę bohaterów, którymi jakiś demon właśnie wyciera podłogę. Demon ulatnia się gdzieś, a bohaterowie tuż przed śmiercią przekazują naszej trójce "dusze bohaterów" i nakazują im kontynuowanie swojej misji. Przez niezamknięty jeszcze portal przyjaciele docierają do świata, z którego pochodzą pokonani bohaterowie - świata "Widma". Tak oto poznają nowe znaczenie sformułowania "wirtualna rzeczywistość" i oczywiście są jedyną nadzieją dla świata gry, ale także dla ich własnego...
Troje graczy RPG staje się bohaterami jednej z nich - to całkiem ciekawa historyjka, dająca możliwość wspaniałego parodiowania gatunku. I rzeczywiście, kilka tego typu żartów pojawia się w grze - po dotarciu do władcy pierwszej mieścinki, w której znaleźli się bohaterowie, widząc, że król nie traktuje ich zbyt poważnie, jeden z chłopców proponuje reszcie, że poproszą o jakiś łatwy quest, bo tak to zwykle się w grach zaczyna, a jedna z poległych postaci swoją klęskę tłumaczy zbyt szybkim dotarciem do zamku Złego (a trzeba było nabić jeszcze parę poziomów). Szkoda, że ten potencjał nie został wykorzystany - poza wyżej wymienionymi dwoma nawiązaniami fabuła nie różni się niczym od przeciętnego erpega, jest dość nudna, a co więcej całkowicie liniowa. Jesteśmy kierowani po sznureczku do kolejnych miejsc, a nasi bohaterowie nie zadają zbędnych pytań. A mogło być tak pięknie...tylko autorom się nie chciało.

Gra nie wyróżnia się niczym spośród całej masy podobnych produkcji wydanych na tę konsolkę - kierujemy trzyosobową drużyną (czasem dołącza się książę cierpiący na brak odwagi i pewności siebie - przynajmniej początkowo), zwiedzamy różne dziwne miejsca (miasta, lasy, jaskinie, różnego typu budowle), poznajemy różne postacie, kupujemy ekwipunek w sklepach, znajdujemy skarby czy wreszcie walczymy z maszkarami maści wszelakiej - nic, co zdziwiłoby kogokolwiek znającego chociaż kilka erpegów. Walki toczą się w trybie turowym, mamy do wyboru zaatakowanie przeciwnika, rzucenie czaru i użycie przedmiotu, po zniszczeniu paskudy zbieramy złoto i doświadczenie i idziemy dalej.

Postacie charakteryzowane są kilkoma współczynnikami - atak, obrona, zręczność, życie, mana - rosnącymi automatycznie w miarę zdobywania poziomów. Z tego wszystkiego tylko mana wymaga osobnego komentarza. Otóż w grze istnieją trzy szkoły magii - ofensywna, lecząca i defensywna i każda z postaci ma osobne współczynniki many do wykorzystania w poszczególnych dziedzinach - system ten jest więc zbliżony do zastosowanego na przykład w pierwszym Wizardry, gdzie również każdy z magów miał pule many do wykorzystania na poszczególne kręgi. Ekwipunek przeważnie kupujemy w sklepach, czasem znajdujemy w skrzyniach. Każda z trzech postaci ma przypisany sobie typ broni, jakiego może używać (odpowiednio miecze, broń obuchowa i łuki) oraz uzbrojenie, z którego może korzystać - danego przedmiotu może zawsze używać tylko jeden z członków drużyny. Ilość przedmiotów niestety nie powala, a ponadto nie pozwala na kombinacje typu: ten przedmiot ma mniejszą obronę, ale za to dodaje więcej do zręczności, albo ma szczególne właściwości. Po prostu - wchodzimy do nowego miasta, kupujemy nowy ekwipunek o oczko lepszy, idziemy do następnego miasta...i tak dalej.
Jedyną rzeczą, która różni God Medicine od innych RPG są kamienie Maphu, które wetknięte do broni dają możliwość używania ataków specjalnych. Znajdujemy ich w trakcie gry siedem, a każdy z nich jest związany z określonym żywiołem. Ten sam kamień, przyporządkowany do różnych postaci daje odmienne efekty. Ładujemy je przez używanie normalnych ataków, a następnie opcją "Maphu!" uwalniamy zawartą w nich energię. Efekty są dość efektowne i całkiem efektywne.

Graficznie God Medicine na kolana nie rzuca, poza ładnie narysowanymi przeciwnikami nie wybija się niczym ponad przeciętność. Gra została stworzona na GB Mono, ale podobnie jak Another Bible korzysta z możliwości Super Gameboya (no i konsolki SNES oczywiście) - stąd podkolorowane obrazki pod recenzją. Z tego co udało mi się dowiedzieć, poza kilkoma kolorkami użycie wyżej wymienionego ustrojstwa daje nam również dostęp do bestiariusza (w którym, jak można się domyślić, pokazane są zdjęcia pokonanych przeciwników oraz ich statystyki). Muzyka nie jest czymś, czego miałabym ochotę słuchać dłużej (zwłaszcza grając na emulatorze i mając Foobara pod ręką), ale jak na możliwości konsolki jest bardzo dobra - zróżnicowana, dobrze dopasowana i co ważne dla mnie - nie piszczy (a więc jednak można!).

Podsumowując: typowy erpeg nie wybijający się absolutnie niczym ponad przeciętność, fabuła mająca zadatki na ciekawą i nowatorską, gdyby autorom chciało się ją rozwinąć (pokazać zderzenie świata RPG z graczami, którzy znają go od podszewki) - mogła wyjść świetna parodia gatunku, a wyszedł przeciętniak. Nie ma w sobie absolutnie nic, czym mógłby przyciągnąć graczy na dłużej. Pograć w to można, ale jest wiele dużo lepszych produkcji.

Moja ocena: 3/10


Obrazki z gry:

Dodane: 11.09.2007, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?